Każdy z nas uwielbia zapach unoszącego się wszędzie wypieku. I dom, w którym przepisy na ciasta przekazywało się z pokolenia na pokolenie, trochę je tylko unowocześniając. Specjalnie w czerwcu całą rodziną jeździliśmy na działkę, żeby zbierać pachnące, dojrzałe wiśnie, które potem zużywaliśmy na ciasto drożdżowe. Robiliśmy z nich kolczyki albo rzucaliśmy w siebie. Dziadek wtedy się denerwował i kazał nam zbierać je wszystkie.
Smak tamtych ciast pamiętam do dzisiaj, a w chwilach największego napięcia, właśnie, gdy nadchodzi czerwiec wsiadam w samochód i jadę do domu rodziców, aby zbierać wiśnie, żeby moja mama mogła upiec mi to uwielbiane przez wszystkich ciasto. Ona jest niezwykle uradowana, że ją odwiedzam, ja, iż mogę ją zobaczyć i popatrzeć jak pracuje. Bardzo to oboje lubimy.
Parę miesięcy później zawsze przychodził czas na śliwki. Węgierki lub renklody, soczyste i kwaśne, a ciasto słodkie i puchate, posypane kruszonką i cukrem pudrem, to smak mojego dzieciństwa. Wychodziłem wtedy z całą blachą na podwórze i częstowałem przyjaciół. Zabierałam do naszej bazy, gdzie wyjadaliśmy wszystko do ostatniego okruszka, wyobrażając sobie, że trwa wojna, a to nasze zapasy. Kiedy jedzenie się kończyło wracaliśmy z tej wojny na kolację. W końcu kiedyś trzeba przestać walczyć. Śmieję się z tego do dzisiaj, że to ciasto ze śliwkami zakończyłoby wszystkie wojny na świecie nawet teraz.
Dzisiaj wszystkie przepisy na ciasta mojej mamy dałem żonie, obiecała, że od teraz ona będzie się nimi skrupulatnie zajmować. Mój syn już tego samego dnia poprosił o zwyczajne ciasto drożdżowe, bez owoców. Spytałem czy może chce chociaż rodzynki, ale skrzywił się na to nieznacznie, odpowiadając, że rodzynki to największe zło tego świata. Trochę szkoda, ponieważ ja je uwielbiam.
Powiedział, że pomoże żonie w przygotowaniach. W ruch poszły miski, sitka, mikser, no i składniki. Mąka, jajka, drożdże, cukier, masło. Nagrzany do dwustu stopni Celsjusza piekarnik, świecił zapraszająco. Poczułem tęsknotę.
Miałem ochotę natychmiast wsiąść w samochód, mama moja wszystkie przepisy już znała na pamięć. Chciałem kruche ciasteczka z czekoladą.
Przypomniało mi się też, że przez jakiś czas byłem gruby przez to całe jedzenie. Raz dziadek, gdy wrócił z pola i mnie zobaczył zdenerwował się bardzo. Od tamtej pory raz na tydzień jadłem mięso, przez resztę dni same warzywa. Schudłem wtedy ponad dwadzieścia kilo. To był najgorszy okres mojego życia - niejedzenie słodyczy i tych ciast drożdżowych.
Dzisiaj nie jestem już gruby, doskonale o siebie dbam, dlatego wiem, że raz, właśnie na tydzień, mogę zjeść obfity kawał ciasta najlepszego na świecie. Pilnuję też moich dzieci, by za bardzo nie wpadły w ten nałóg. Ale zawsze lepiej jeść ciasta, niż palić papierosy czy pić alkohol. Mówię im to każdego dnia, gdy zajadamy się świeżymi owocami, marząc, że miło by było do nich zjeść kawałek placka drożdżowego.
Żona wtedy śmieje się cichutko i już, mikser idzie w ruch. Czuć w tym miłość i tęsknotę, myślę że jestem najszczęśliwszą osobą na świecie.
Artykuł sponsorowany